Mało znam Pilcha. Zwykle po niego nie sięgam. Jak
przez mgłę pamiętam powieść „Pod Mocnym Aniołem” i felietony z „Dziennika”.
Zupełnie bez powodu, po prostu gdy mam intuicyjnie wybierać książki wcześniej
mi nieznane skłaniam się ku innym pozycjom i autorom. Nie ma między nami
czytelniczej chemii i tyle.
Ostatnio
jednak sięgnęłam. Padło na „Marsz Polonia”. Zaczyna się nieźle.
Pięćdziesięciodwuletni bohater-narrator, chyba alter ego autora, w dniu swoich
urodzin postanawia poderwać kobietę. Sprecyzowawszy wymagania (młoda, przed
trzydziestką, inteligentna, szczupła i mierząca najmniej metr siedemdziesiąt
wzrostu), wyrusza w miasto. Początkowo ma się wrażenie, że będziemy mieć do
czynienia z powieścią o egzystencjalnych dylematach mężczyzny nie tylko w
średnim wieku, ale i w kryzysie wieku średniego. Nic bardziej mylnego.
„Światowi pisarze, owszem, mają z krwi i kości randki,
które potem z realizmem i humorem opisują. My mamy randki z ojczystymi widmami
nie do opisania”.
Cudownie autoironiczny opis. Bo
oto bohater-narrator zamiast na randkę idzie na bal. A raczej jedzie. I to
jedzie nie byle czym, ale czerwonym autobusem (aluzja aż nadto czytelna, aby
się nad nią rozpisywać). Słowo o ojczystych widmach się rzekło, więc i z
polskimi widmami będzie bohater balował. Na balu mamy zatem postaci-figury:
Matkę Polkę, Drugorzędną piosenkarkę z pierwszorzędnym biustem, Zagubioną
Legendę Solidarności, Faceta oblepionego fotografiami zmarłych w
niewyjaśnionych okolicznościach księży i in. Postaci znane, ale i sam bal to
czytelna aluzja przecież. Jak to w polskim piekiełku – są też trupy, bo nimi
często Polska stoi. Są aluzje do życia publicznego, są też literackie:
„Wesele”, „Mistrz i Małgorzata”, „Boska komedia”. I piłka nożna – znak
rozpoznawczy stylu Pilcha.
Satyra, absurd, nadrealizm. A wszystko to w
konwencji chyba snu. Brakuje tylko przebudzenia się na końcu. Chce się zanucić:
„Ale to już było”.
Czy się
przekonałam do Pilcha? Powiedzmy, że zaczynało się dobrze. Narodowe widma
trochę jednak przytłoczyły – za dużo, za szybko, bez sensu. Ale jak to w śnie.
I jak to w Polsce – chyba nie mogło być inaczej niestety.
J. Pilch, Marsz Polonia,
Świat Książki, Warszawa 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz