wtorek, 26 marca 2013

Kolejna odsłona polskiego piekiełka


         Mało znam Pilcha. Zwykle po niego nie sięgam. Jak przez mgłę pamiętam powieść „Pod Mocnym Aniołem” i felietony z „Dziennika”. Zupełnie bez powodu, po prostu gdy mam intuicyjnie wybierać książki wcześniej mi nieznane skłaniam się ku innym pozycjom i autorom. Nie ma między nami czytelniczej chemii i tyle.

Ostatnio jednak sięgnęłam. Padło na „Marsz Polonia”. Zaczyna się nieźle. Pięćdziesięciodwuletni bohater-narrator, chyba alter ego autora, w dniu swoich urodzin postanawia poderwać kobietę. Sprecyzowawszy wymagania (młoda, przed trzydziestką, inteligentna, szczupła i mierząca najmniej metr siedemdziesiąt wzrostu), wyrusza w miasto. Początkowo ma się wrażenie, że będziemy mieć do czynienia z powieścią o egzystencjalnych dylematach mężczyzny nie tylko w średnim wieku, ale i w kryzysie wieku średniego. Nic bardziej mylnego.

„Światowi pisarze, owszem, mają z krwi i kości randki, które potem z realizmem i humorem opisują. My mamy randki z ojczystymi widmami nie do opisania”.

Cudownie autoironiczny opis. Bo oto bohater-narrator zamiast na randkę idzie na bal. A raczej jedzie. I to jedzie nie byle czym, ale czerwonym autobusem (aluzja aż nadto czytelna, aby się nad nią rozpisywać). Słowo o ojczystych widmach się rzekło, więc i z polskimi widmami będzie bohater balował. Na balu mamy zatem postaci-figury: Matkę Polkę, Drugorzędną piosenkarkę z pierwszorzędnym biustem, Zagubioną Legendę Solidarności, Faceta oblepionego fotografiami zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach księży i in. Postaci znane, ale i sam bal to czytelna aluzja przecież. Jak to w polskim piekiełku – są też trupy, bo nimi często Polska stoi. Są aluzje do życia publicznego, są też literackie: „Wesele”, „Mistrz i Małgorzata”, „Boska komedia”. I piłka nożna – znak rozpoznawczy stylu Pilcha.

           Satyra, absurd, nadrealizm. A wszystko to w konwencji chyba snu. Brakuje tylko przebudzenia się na końcu. Chce się zanucić: „Ale to już było”.

Czy się przekonałam do Pilcha? Powiedzmy, że zaczynało się dobrze. Narodowe widma trochę jednak przytłoczyły – za dużo, za szybko, bez sensu. Ale jak to w śnie. I jak to w Polsce – chyba nie mogło być inaczej niestety.   


J. Pilch, Marsz Polonia, Świat Książki, Warszawa 2008.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz