piątek, 22 listopada 2013

Komedia i tragedia

Klasyka literatury. Opiewa się ją często sloganem, który mówi, że jest to kanon dzieł, których zwykle się nie czyta. Ile w tym jest prawdy, a ile westchnienia nad ogólnym stanem czytelnictwa? Trudno powiedzieć. Faktem natomiast jest, że wielu dzieł wyjętych z kontekstu epoki nie da się czytać z przyjemnością towarzyszącą lekturze książek współczesnych. Jednakże nie jest to też regułą, bo klasyka bywa często ponadczasowa - wówczas gdy porusza problematykę uniwersalną, aktualną w każdym czasie. Komedie Moliera śmieszą również dziś, spostrzeżenia Orwella wciąż są aktualne, historie Szekspira wzruszają nadal, a opowieści Poego budzą ten sam rodzaj dreszczyku, co współczesne dzieła z gatunku grozy. Czy „Lochy Watykanu” Andre Gide’a należą do tego drugiego rodzaju dzieł klasycznych i aktualnych zarazem? Biorąc pod uwagę tematykę – tak. Biorąc pod uwagę przyjemność z lektury – również.

Główne tematy, które porusza autor to: obłuda i interesowność dostojników kościelnych, konflikt na linii Kościół – masoneria, religijna obyczajowość, którą ciętym ostrzem satyry ośmiesza oraz obraz ówczesnego mieszczaństwa. Jako ciekawostkę należy dodać, że ze względu na powyższą tematykę powieść Gide’a uznano tuż po wydaniu za obrazoburczą i niemoralną. Dziś uznawana jest za klasykę. Jak na czasy współczesne amoralności w niej wręcz zbyt mało, ale kto wie, być może nie jeden religijny fanatyzm rzuciłby ją chętnie na stos.

Póki co żadne stosy jej nie grożą więc poczytajmy. A zaczyna się tak: zagorzały przeciwnik Kościoła, zatwardziały ateista i umysł naukowy Antym Armand-Dubois doznaje nagle oświecenia (zaciemnienia?) – śni mu się w niezwykłym śnie Matka Boska. Ów sen staje się przyczynkiem do jego nawrócenia, które odbija się głośnym echem zarówno w środowisku ateistów jak i dostojników kościelnych. Przy czym przez jednych uważane jest za świadectwo głupoty, przez innych wręcz przeciwnie – świadectwo mądrości i łaski bożej. Co dalej z Antymem? Po zdawkowych informacjach o jego szybkim ubóstwie spowodowanym utraceniem poszanowania w loży masońskiej przechodzimy dalej. Do kolejnego wątku.

Bo po pierwszej historii następuje kolejna. I jest to charakterystyczny element konstrukcyjny całej powieści. Gide bowiem prowadzi narrację wielowątkowo. Spoiwem poszczególnych wątków jest fakt, że ogniskują się one wokół losów jednej rodziny. Autor jednak dokonuje przeskoków od jednego bohatera do drugiego i zdaje się mu towarzyszyć w jego poczynaniach. Ale tylko przez jeden rozdział. Następny, to już kolejny bohater. A że powiązani są oni więzami krwi oczywistym jest fakt zazębiania się poszczególnych historii ze sobą. Wychodzą dzięki temu interesujące rzeczy. Czytelnik może zaobserwować jak zdarzenia znaczące pierwotnie zupełnie co innego zaczynają nabierać nowego znaczenia poprzez interpretację osoby nie znającej wszystkich szczegółów towarzyszących owemu zdarzeniu. Opowiadane historie obfitują w sytuacje komiczne stąd nie sposób traktować ich nie inaczej jak swoistego rodzaju komedię, nie zapominając, że są one także satyrą.  

Jednak do czasu. Powieść Gide’a w pewnym momencie dochodzi do punktu tragicznego, od którego książkę można traktować w kategoriach tragizmu, ale też i wątku o zabarwieniu kryminalnym. Dochodzi do morderstwa. Podobnego do tego ze „Zbrodni i kary”. Brakuje wyraźnego motywu, czy to rabunkowego, czy wynikłego z chęci jakiejś zemsty. Jeśli o jakimś motywie można mówić to zadziałała chyba tylko chęć spróbowania czym może być zabicie drugiego człowieka. Zadziałał impuls i przypadek. Myśl o zabójstwie pojawiła się nagle, ofiarą stał się przypadkowy człowiek. Po komedii następuje więc chwila na refleksję – nad rolą przypadku w życiu, nad kruchością życia, bezsensownością niektórych zdarzeń oraz możliwością mistyfikacji i przedstawiania wydarzeń niezgodnie z rzeczywistością. „Lochy Watykanu” pokazują jak nieuchwytna może być prawdziwa sekwencja zdarzeń, jak kreowanie poglądu na dany temat może opierać się na pozorach i jak te pozory sprawiają, że sięgnięcie głębiej może być utrudnione. Komedia? Tragedia? „Lochy Watykanu” – lektura jak najbardziej typu two in one.  

 A. Gide, Lochy Watykanu, przeł. T. Boy-Żeleński, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelni”, Warszawa 1999.

piątek, 28 czerwca 2013

Od fordansera do premiera

Serial „Kariera Nikodema Dyzmy” należy do tych, które Telewizja Polska od czasu do czasu wznawia oraz do tych, których mimo wznowień nigdy nie mogę obejrzeć do końca. Ostatnio wpadła mi w ręce książka, na podstawie której serial nakręcono. Z książkami zazwyczaj mam tak, że jeśli już jakaś mi w ręce wpadnie to musi być przeczytana do końca. Zaczęłam więc czytać i już od pierwszych stron wiedziałam, że dalsza lektura będzie po prostu przyjemnością. Klimat międzywojennej Warszawy, charakterystyczne postacie i duża dawka humoru wyrażająca się w dialogach i sytuacjach sprawia, że „Karierę Nikodema Dyzmy” czyta się szybko, równocześnie dobrze się bawiąc. Jednak po skończonej lekturze z wrażeń pozostaje nie tylko śmiech, ale także refleksja o mechanizmach zdobywania władzy. Bo książka Dołęgi-Mostowicza to także satyra na biznesowo-politycznych karierowiczów i środowisko im tę karierę umożliwiające.

Książka została napisana w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie od rzeczy więc będzie przywołanie kontekstu historycznego. Zwłaszcza, że powieść dotyczy konkretnego środowiska i właśnie konkretnej cezury czasowej. Dołęga-Mostowicz napisał ją niejako w odwecie za poniesione krzywdy ze strony aktualnej władzy. „Kariera Nikodema Dyzmy” jest paszkwilem na rządy sanacji i tak też była odczytywana współcześnie. Drukowana w odcinakach w dzienniku „ABC” często była z tego powodu ocenzurowywana.

Jednak z upływem czasu treści zawarte w książce zaczęły się uniwersalizować. Powieść można czytać przynajmniej na dwóch poziomach: jako świadectwo określonego czasu oraz  jako tekst uniwersalny, obnażający mechanizmy robienia kariery, w której na najwyższym szczeblu może się znaleźć jednostka zupełnie przypadkowa i pozbawiona kompetencji.

Taką jednostką jest właśnie tytułowy Nikodem. Poznajemy go jako bezrobotnego ubiegającego się o stanowisko fordansera. Stanowiska oczywiście nie otrzymuje, ale czytelnik dowiaduje się za to, że jest to osoba bez wdzięku, szyku i fasonu. Jak więc taka persona może w niedalekiej przyszłości brylować na warszawskich salonach wśród największych znakomitości, które będą pod jej wrażeniem? Wszystko za sprawą przypadku. Nikodem znajduje zaproszenie na raut, na którym zbiorą się same szychy ze świata towarzysko-politycznego. Początkowo chce odnieść bilet adresatowi. Jednak próba kończy się niepomyślnie. Dyzma wpada więc na pomysł, że sam pójdzie w charakterze gościa i skorzysta z jedzenia i picia tak długo dopóki goście nie zorientują się, że jest intruzem i nie zostanie przegoniony. Dzieje się jednak inaczej, przypadkowo znaleziony bilet okazuje się nie tylko przepustką na jeden wieczór, ale zaproszeniem w świat arystokracji i polityki na stałe, oferując szybką karierę od bezrobotnego fordansera aż po fotel premiera.

Co tu dużo mówić, Dyzma jest po prostu nieokrzesanym typem, bez wykształcenia, nie znającym języków, a mimo to robiącym zawrotną karierę. Polityczny światek nie poznaje się na nim, wręcz przeciwnie, gotów jest mu powierzyć najważniejsze państwowe funkcje. Już ten sam fakt obnaża jego śmieszność. A Dyzma w toku narracji rozwija się. Zaczyna sobie zdawać sprawę z jakimi ludźmi ma do czynienia, nabiera sprytu i knuje intrygi, które go pną coraz wyżej. Cel zdobywa po trupach, dosłownie i w przenośni.

Być może sam autor nawet nie zdawał sobie sprawy jak przesłanie jego powieści stanie się uniwersalne i aktualne w każdym czasie. Wszędzie tam, gdzie gra rozgrywa się o wpływy i stołki może znaleźć się taki Nikodem Dyzma, zwykły karierowicz, którego przypadek i odrobina sprytu wywinduje na najwyższy szczebel. Ciekawy jest także fenomen samej powieści, która w swoim czasie uchodziła za powieść masową, świadczył o tym już sam fakt drukowania jej w odcinakach w codziennej prasie. Dziś natomiast nie sposób mówiąc o historii literatury polskiej nie wspomnieć o powieści Dołęgi-Mostowicza, której wymowa w czasach autorowi współczesnych była jednoznaczna, dziś natomiast wyraźnie widać, że jej przesłanie jest niezmiennie prawdziwe i aktualne.


T. Dołęga-Mostowicz, Kariera Nikodema Dyzmy, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1989. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Sny o przeszłości

          Przyglądając się poprzednim książkom Daniela Odiji oraz biorąc pod uwagę pierwszą powieść po pozycji "Niech to nie będzie sen" można zauważyć, że historia o Adamie jest opowieścią nieco różniącą się od pozostałych. "Ulica", "Szklana huta", "Tartak" i "Kronika obłędu" zaszufladkowały Odiję jako pisarza opisującego ciemną i nędzną stronę życia, dodatkowo pozbawioną jakiejkolwiek nadziei na lepsze. Świat wykreowany przez autora "Tartaku" nie pozostawiał żadnych złudzeń. Ukojenia nie przynosiły ani sny, ani nowe pokolenie, które już w okresie dzieciństwa wykazywało się okrucieństwem i brakiem zadatków na ludzi pragnących ulepszać świat. Tym razem sytuacja nieco się zmienia. W "Niech to nie będzie sen" Odija nadal skłania się ku pesymizmowi, ale jest to pesymizm doprawiony poczuciem humoru i akceptacją, a także zrozumieniem powtarzalności cyklów przyrody, a wraz z nią kolei ludzkiego życia.

          W "Kronice obłędu" akcja rozgrywała się w Kostyniu. W "Niech to nie będzie sen" akcja przenosi się poza miasteczko, ale Kostyń jest stale obecnym motywem. Adam, główny bohater i centralna postać wokół, której ogniskuje się akcja, pochodzi właśnie z Kostynia. Psychologicznie jest to postać dobrze znana z innych książek Odiji. To mężczyzna w średnim wieku, po czterdziestce i zbliżający się do pięćdziesiątki, pisarz przeżywający kryzys twórczy oraz kryzys życiowy - żona zostawiła go dla innego mężczyzny, dorosłe dzieci nie mają z nim kontaktu, a przeszłość jest dla niego obszarem nieuporządkowanym i wciąż o sobie przypominającym. Głównie za sprawą tragicznej śmierci brata i rodziców. Toteż Adam pojawia się pewnego dnia na wsi, na której spędzał czas w dzieciństwie. Chce uporządkować swoje myśli, rozliczyć się z przeszłością i napisać w końcu jakąś powieść.

           Wieś okazuje się miejscem niezwykle barwnym, a za sprawą  lokalnych indywiduów epatuje rubasznym humorem, który czyni odbiór książki przyjemnym i lekkim. Już na samym początku poznajemy pijanego Tomasza Lebiodę mknącego swoim samochodem-gruchotem, za którym podąża sierżant Paluch. Zarówna ta para bohaterów jak i kolejni, poznawani wraz z tokiem narracji, są źródłem komizmu sytuacyjnego będącego z pewnością walorem książki. Obok osobistych wspomnień Adama, dotyczących jego rodziny, mamy także odmalowany obraz zbiorowy wiejskiej społeczności, będący zapisem swoistego folkloru. W tego typu opisach i motywach Odija zbliża się nieco do klimatów znanych z prozy Stasiuka, a już na pewno przywodzi na myśl książkę Kuczoka pt. "Spiski".

          Konstrukcja powieści opiera się na retrospektywach, które przywołuje z pamięci Adam. Z jednej strony są one źródłem charakterystyki ludności wiejskiej, z drugiej - składają się na opis postaci Adama, poznajemy go bliżej i zaczynamy rozumieć jego położenie oraz motywy postępowania. 

          Jednak mimo, że Odija wprowadził w swą powieść elementy komizmu, to i tak równoważy je dobrze znany z jego innych książek pesymizm. Przez zabawne dialogi i sytuacje przedziera się nostalgia. Życiu stale towarzyszy śmierć i przemijanie, dodatkowo zaprzężone w stale powtarzający się cykl, w którym zmieniają się tylko postacie. Co więcej, obrazom śmierci towarzyszy lęk przed nią i obawa, że po niej nic nie ma. Ale nie chodzi tylko o to, że człowiek nie ma duszy, z czasem umiera także we wspomnieniach bliskich i to jest najokrutniejsze, bo równoznaczne z całkowitym unicestwieniem, jednocześnie nieuchronnym. 

          "Niech to nie będzie sen" to powieść typowo męska. Ogniskuje się wokół mężczyzn i w takim pryzmacie ukazana jest rzeczywistość powieściowa. Jest to jednak świat jednocześnie silny i słaby. Mamy tu postaci mężczyzn zdobywających kobiety (głównie są to postacie witalne życiowo) oraz mężczyzn przegranych - takich jak Adam. Ukazani są ponadto w przekroju nie tylko społecznym, ale też pokoleniowym. 

          Odija nie pisze często, ani dużo. Od debiutu w 2001 roku napisał sześć pozycji, które jednak dają skonkretyzowany obraz jego twórczości. "Niech to nie będzie sen" mimo występującego humoru zbytnio się nie wyłamuje z wybranej przez pisarza tonacji. Ale dzięki komizmowi jest to książka przy, której można się także momentami dobrze bawić. W sam raz na lato.


D. Odija, Niech to nie będzie sen, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.


             

            

czwartek, 13 czerwca 2013

Umberto Eco o bohaterze literatury popularnej

           Literacka biografia Umberto Eco nie ogranicza się tylko do twórczości beletrystycznej. Włoski pisarz zajmuje się także teorią literatury. Jest autorem licznych esejów, felietonów i opracowań. W kręgu jego badawczych zainteresowań znalazła się także powieść popularna, której poświęcił zbiór tekstów zatytułowany: „Superman w literaturze masowej. Powieść popularna: między retoryką a ideologią”.

Jest to zbiór kilku tekstów zróżnicowanych pod względem objętościowym i stylistycznym. Dzieje się tak, ponieważ teksty powstały przy różnej okazji i miały różne przeznaczenie – niektóre stanowią przedmowy do wydawnictw książkowych, inne są artykułami czasopiśmiennymi. Łączy je jednak wspólny temat traktowany z różnych punktów widzenia – dotyczą powieści popularnej i charakterystycznego dla niej bohatera.

Zanim jednak Eco przechodzi do opisu cech bohatera powieści popularnej szuka prowienencji samego gatunku literatury masowej. Okazuje się, że źródeł można upatrywać już w starożytności. Arystotelesowska teoria intrygi, stosowana głównie w twórczości dramatycznej, znakomicie pasuje do założeń intrygi występującej w powieści popularnej. Chociaż jako gatunek, powieść popularna na dobre rozwinęła się dopiero w połowie dziewiętnastego wieku. Powieść popularna opiera się na schemacie walki dobra ze złem. Walkę wygrywa oczywiście dobro, dzięki temu twórczość masowa ma funkcję pocieszycielską. Co ciekawe, Eco uważa, że jedynie ta funkcja jest elementem różnicującym literaturę popularną od literatury wyższej, którą określa mianem problemowej: „(...) powieść popularna dąży do uspokojenia czytelnika, powieść problemowa zaś stawia go w stan konfliktu z samym sobą. Tu jedynie przebiega linia podziału, cała reszta może być (i często jest) wspólna”.

Ale cała powyższa konwencja literatury popularnej nie byłaby możliwa bez odpowiedniego rodzaju bohatera literackiego. Jest nim swoistego rodzaju nadczłowiek. Nieskazitelny i zawsze wygrywający ze złem. Koncepcja ta dotyczy głównie literatury sensacyjnej i kryminalnej. Po szeregu przeciwności wynikających z intrygi taki masowy bohater, często w postaci detektywa, dochodzi do rozwikłania zagadki. Wówczas następuje też moment pocieszenia – źli ponoszą zasłużoną karę.

Trzeba jednak pamiętać, że Eco opiera się na klasycznym już wzorcu powieści popularnej. Dzisiejsze kryminały często grają z konwencją. A gra ta ujawnia się także w konstrukcji postaci. Detektyw czy policjant śledczy współcześnie często okazuje się bohaterem podejmującym niejednoznaczne decyzje oraz postacią nie do końca nieskazitelną.


Na koniec warto jeszcze przytoczyć cytat mówiący o schematyczności i powtarzalności powieści popularnych. Bywa, że cechy te traktowane są jako zarzut. Jest to natomiast fundamentalna cecha gatunkowa: „Przyjemność płynąca z narracji, jak zdążyliśmy się przekonać, płynie z powtarzania tego, co już znane: powtarzania cyklicznego, które ma miejsce zarówno w ramach jednego dzieła literackiego, jak i całej serii dzieł, w szeregu odwołań odsyłających od powieści do powieści. Przestrzeganie tej reguły stanowi samą istotę powieści popularnej i w żadnym wypadku nie może być uważane za jego wadę. Do reguł gry należy także mnożenie okazji do topicznych powtórzeń za sprawą dopisywania coraz to nowych epizodów, posługiwanie się uproszczoną psychologią znajdująca zastosowanie we wszystkich wersjach jednego i tego samego powieściowego archetypu”. 


U. Eco, Superman w literaturze masowej. Powieść popularna: między retoryką a ideologią, przeł. J. Ugniewska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1996.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Jack Kerouac: „Wizje Gerarda”


          Jack Kerouac, Allen Ginsberg, Neal Cassady i William S. Burroughs – co łączy ze sobą te nazwiska? Przede wszystkim jest to czwórka twórców, która kojarzy się z określeniem Beat Generation. W Polsce często nazywa się ich bitnikami. Zwrot Beat Generation dosłownie oznacza „pobite pokolenie” i odnosi się do ruchu literacko-kulturalnego powstałego w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku w Stanach Zjednoczonych. Ruch ten charakteryzował się odrzuceniem ówczesnego konsumpcyjnego amerykańskiego stylu życia, co manifestowało się nie tylko w twórczości bitników, ale też ich wyglądzie i sposobie życia. Bitnik to buntownik nie przykładający wagi do obowiązującej mody, zainteresowany filozofią, zwłaszcza buddyjską, nie stroniący od alkoholu i narkotyków. Przedstawiciele Beat Generation często łamali obowiązujące normy obyczajowe, natomiast w sztuce, którą tworzyli dążyli do zacierania granic między prawdziwym życiem, a kreowaną przez siebie rzeczywistością. Stąd dzieła bitników pełne są nawiązań i odnośników do ich życia. Takim dziełem jest powieść Jacka Kerouaca „W drodze”, będąca też swoistym manifestem grupy.

          Kerouac to jeden z najwybitniejszych bitników. Tworzył wg zasady zacierania granic między literaturą a życiem stąd jego twórczość można określać mianem autobiograficznej. Głównym motywem jego książek jest podróż oraz przygody z nią związane. Ponadto pisarz w akcję powieści wplata własne przemyślenia i refleksje dotyczące życia.

       Dość nietypową, bo wyłamującą się ze schematu powieści drogi, książką Kerouaca jest powieść „Wizje Gerarda”. Nawiązuje ona do wydarzenia z dzieciństwa pisarza, którym było doświadczenie śmierci starszego brata Gerarda. Gerard umarł w wieku dziewięciu lat, a jego śmierć pozostawiła uczucie niesprawiedliwości i smutku.

           Powodem, dla którego Kerouac napisał „Wizje Gerarda” jest chęć przywołania wspomnień o bracie i potrzeba zatrzymania ich na dłużej. Nie da się jednak ukryć, że powodem literackiej podróży w przeszłość jest też chęć powrotu do dzieciństwa, które pomimo naznaczenia bolesnym doświadczeniem śmierci brata jest także miłym wspomnieniem rodzinnego domu. Sam brat natomiast jest wcieleniem najlepszych cnót, jest małym aniołkiem, którego kochają wszyscy w okolicy. Takie skonstruowanie postaci sprawia, że zbliżająca się śmierć – Gerard jest nieuleczalnie chory, ukazana jest jako niesprawiedliwe wydarzenie i jest przyczynkiem do rozważań nad istnieniem Boga i sensu jego wyroków. Dobroć Gerarda kontrastuje także z otaczającą chłopca rzeczywistością. Dzięki temu kontrastowi autor pokazuje ułomności ludzkiej natury, które na tle anielskiej dobroci małego chłopca ulegają dodatkowemu przerysowaniu. Zasada kontrastu została zastosowana także w partiach ukazujących śmierć Gerarda – bolesnemu procesowi agonii towarzyszy rozkwit wiosny, która symbolizuje życie, a w kontekście śmierci chłopca staje się ironią losu i kaprysem Boga. Przez usta Gerarda wypływają także w momentach świadomości najbardziej proste i naiwne pytania typu dlaczego ludzie są źli oraz czy po śmierci istnieje coś jeszcze. Chłopiec jednak nie pyta dlaczego musi umrzeć i nie buntuje się przeciwko śmierci. Te kwestie natomiast zajmują jego brata, który stara się jakoś sobie poradzić z odejściem bliskiej osoby.

        „Wizje Gerarda” to opowieść o śmierci w jej najbardziej niesprawiedliwej postaci – śmierci małego człowieka, charakteryzującego się niewinnością i nieprzeciętną dobrocią. To także historia o próbach zmierzenia się z nią, stawianiu najbardziej fundamentalnych pytań o jej sens, nie uzyskiwaniu odpowiedzi oraz pogodzeniu się ze śmiercią jako nieodłącznym elementem egzystencji.    


J. Keraouac, Wizje Gerarda, przeł. M. Obarski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996.

czwartek, 28 marca 2013

Robert Bloch: „Psychoza”


        Robert Bloch jest amerykańskim pisarzem - przede wszystkim autorem kryminałów, horrorów i powieści science-fiction. Jego pierwsze opowiadania pod względem stylistycznym w dużej mierze nawiązują do twórczości Lovecrafta. Z czasem jednak Bloch wypracował swój styl, a jego pomysły wielokrotnie były wykorzystywane przez świat telewizyjno-filmowy. Najbardziej popularna ekranizacja, to oczywiście kinowa wersja jego powieści pt. „Psychoza”.

Zanim jednak doszło do ekranizacji, a wcześniej do napisania powieści przez Blocha, w małej miejscowości w Stanach Zjednoczonych mieszkańcy przeżyli szok, kiedy dowiedzieli się czym naprawdę zajmuje się Ed Gein – miejscowy dziwak i odludek. Okazało się, że od wielu lat na własną rękę „ekshumował” groby, z ciał wyrabiał w najlepszym wypadku różnego rodzaju akcesoria, a na pytanie śledczych w jakim celu to robił odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że po prostu „chciał sprawdzić jak to działa”. Ponadto w toku dalszego śledztwa wyszło, że Gein nie tylko rozkopywał groby, ale też był powodem licznych zaginięć i morderstw kobiet z okolicy.

Ta historia wstrząsnęła nie tylko mieszkańcami małej miejscowości, pisały o tym gazety, relacjonowała telewizja, usłyszał o niej także Bloch. Ed Gein stał się więc pierwowzorem postaci Normana Batesa w „Psychozie”.

Fabułę rozpoczyna opis wyglądu domu Batesa, który robi wrażenie staromodnego, trochę przerażającego i dającego poczucie zatrzymania czasu kilka dekad temu. Obok domu znajduje się motel, ale z racji wybudowania autostrady potencjalni gości zwykle omijają to miejsce mknąc dalej do oddalonego o ok. 30 km miasteczka. Zjeżdżają tylko ci, którzy zbłądzili lub faktycznie są zmęczeni. Do tych pierwszych zalicza się Mary Crane, która nie tylko zgubiła drogę, ale też popełniła błąd kradnąc czterdzieści tysięcy dolarów. Błędem okazał się także nocleg w motelu Batesa, ponieważ Mary zostaje w brutalny sposób zabita (słynna scena pod prysznicem z filmu Hitchcocka, wykreowana według zasady suspensu, w książce obejmuje zaledwie trzy szybkie, jak dźgnięcie nożem, zdania: „Mary głośno krzyknęła. W tym momencie zasłona rozsunęła się szerzej, a w kłębach pary pojawiła się dłoń trzymająca rzeźnicki nóż. W chwilę później nóż uciął jej krzyk. I głowę”.).    

Kto zabił Mary? Norman Bates czy jego matka, z którą momentami histerycznie rozmawia? Czy w ogóle jest jakaś matka? Właściwie po filmie Hitchcocka zadawanie takich pytań w trakcie lektury nie ma sensu, ale abstrahując od filmu mistrza suspensu, pierwsi czytelnicy „Psychozy”, nie mogący znać jeszcze ekranizacji, z pewnością takie pytania sobie zadawali. Książka w ogóle jest tak skonstruowana, aby do takich pytań prowokować. Co więcej, gatunkowo to klasyczny kryminał z elementami noir – tłem dla kluczowych scen rozgrywanych w posiadłości Batesa jest mrok, deszcz i przeszywające zachmurzone niebo błyskawice. Mamy tu także elementy z powieści drogi, ale przede wszystkim bardzo wyraźnie został tu rozbudowany przez autora aspekt psychologiczny. Najbardziej widoczny w kreacji postaci Normana Batesa.

Czy utwór ma jakieś przesłanie? Czy to tylko wstrząsająca historia dla czytelników lubiących opowieści z dreszczykiem? Ma. Dość banalne i oczywiste, ale w duchu oddźwięku jakie wywołały wydarzenia związane z Edem Geinem. Nikt się nie spodziewał, że ktoś taki jak Ed, osoba, której mimo przypisywanego dziwactwa, chętnie powierzano dzieci do opieki, może okazać się tak patologicznym mordercą. I o tym w dużej mierze jest też ta książka, o tym, że z pozoru normalne osoby zdolne są do czynów, o które nikt zupełnie je nie podejrzewa. I o tym, że czyny tych osób zawsze będą powodować szok w ich najbliższym otoczeniu. Ten aspekt został poruszony także w charakterze postaci Mary Crane – nikt się nie spodziewał, zwłaszcza jej siostra i narzeczony, że zdolna jest do kradzieży pieniędzy. A przecież, jak mówi jedna z postaci w powieści: „Nikt z nas nie jest tak naprawdę w pełni normalny”.  


R. Bloch, Psychoza, przeł. E. Spirydowicz, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1999.

wtorek, 26 marca 2013

Kolejna odsłona polskiego piekiełka


         Mało znam Pilcha. Zwykle po niego nie sięgam. Jak przez mgłę pamiętam powieść „Pod Mocnym Aniołem” i felietony z „Dziennika”. Zupełnie bez powodu, po prostu gdy mam intuicyjnie wybierać książki wcześniej mi nieznane skłaniam się ku innym pozycjom i autorom. Nie ma między nami czytelniczej chemii i tyle.

Ostatnio jednak sięgnęłam. Padło na „Marsz Polonia”. Zaczyna się nieźle. Pięćdziesięciodwuletni bohater-narrator, chyba alter ego autora, w dniu swoich urodzin postanawia poderwać kobietę. Sprecyzowawszy wymagania (młoda, przed trzydziestką, inteligentna, szczupła i mierząca najmniej metr siedemdziesiąt wzrostu), wyrusza w miasto. Początkowo ma się wrażenie, że będziemy mieć do czynienia z powieścią o egzystencjalnych dylematach mężczyzny nie tylko w średnim wieku, ale i w kryzysie wieku średniego. Nic bardziej mylnego.

„Światowi pisarze, owszem, mają z krwi i kości randki, które potem z realizmem i humorem opisują. My mamy randki z ojczystymi widmami nie do opisania”.

Cudownie autoironiczny opis. Bo oto bohater-narrator zamiast na randkę idzie na bal. A raczej jedzie. I to jedzie nie byle czym, ale czerwonym autobusem (aluzja aż nadto czytelna, aby się nad nią rozpisywać). Słowo o ojczystych widmach się rzekło, więc i z polskimi widmami będzie bohater balował. Na balu mamy zatem postaci-figury: Matkę Polkę, Drugorzędną piosenkarkę z pierwszorzędnym biustem, Zagubioną Legendę Solidarności, Faceta oblepionego fotografiami zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach księży i in. Postaci znane, ale i sam bal to czytelna aluzja przecież. Jak to w polskim piekiełku – są też trupy, bo nimi często Polska stoi. Są aluzje do życia publicznego, są też literackie: „Wesele”, „Mistrz i Małgorzata”, „Boska komedia”. I piłka nożna – znak rozpoznawczy stylu Pilcha.

           Satyra, absurd, nadrealizm. A wszystko to w konwencji chyba snu. Brakuje tylko przebudzenia się na końcu. Chce się zanucić: „Ale to już było”.

Czy się przekonałam do Pilcha? Powiedzmy, że zaczynało się dobrze. Narodowe widma trochę jednak przytłoczyły – za dużo, za szybko, bez sensu. Ale jak to w śnie. I jak to w Polsce – chyba nie mogło być inaczej niestety.   


J. Pilch, Marsz Polonia, Świat Książki, Warszawa 2008.


sobota, 23 marca 2013

Władysław Stanisław Reymont: „Wampir”


           Pisarze niekiedy popełniają powieści całkowicie wyłamujące się z charakterystycznego dla nich nurtu. Gombrowicz napisał „Opętanych” – powieść z wątkiem kryminalnym, Miłosz wplątał się w flirt z gatunkiem science-fiction (niebawem ukaże się książka „Góry Parnasu”), natomiast Reymont zafascynowany spirytyzmem skreślił powieść grozy zatytułowaną „Wampir”.

Jest to książka przesiąknięta nie tylko zainteresowaniami pisarza, ale też wątkami autobiograficznymi. Reymont faktycznie przebywał w Londynie i autentycznie uczestniczył w seansie spirytystycznym. Ponadto w wątku romansowym można doszukać się związków z prawdziwymi przeżyciami autora „Chłopów”.

Akcja powieści rozgrywa się w deszczowym i mglistym Londynie na przełomie XIX i XX wieku. Bohaterem kluczowym jest Zenon – polski pisarz z doświadczeniem romantycznej miłości sensu stricto, czyli uczucia niespełnionego, aczkolwiek w pewnym sensie skonsumowanego. Odrzucony przez obiekt swoich uczuć porzucił swoje rodzinne strony, zadbawszy przy tym, aby jego zniknięcie miało wszelkie przesłanki ku temu, aby uznać go za zmarłego. Zenona poznajemy w trakcie seansu spirytystycznego, który jest początkiem jego przemiany mającej niestety niefortunne zakończenie. To wówczas poznaje Daisy, kobietę, która nosi znamiona w stu procentach definiujące ją jako femme fatale. Zenon uwiedziony magnetyzmem jej osobowości krok po kroku stąpa ku zatraceniu, aby ostatecznie popaść w nie totalnie. Śledząc losy Zenona i Daisy, ich przedziwnej relacji, nietrudno się zorientować, że tytułowym wampirem jest właśnie enigmatyczna i hipnotyzująca Daisy. Jej wpływowi uległ nie tylko Zenon, ale także Joe – przyjaciel pisarza i brat Betsy, narzeczonej Zenona. Aczkolwiek przeczytawszy całą powieść interpretacja tytułu nabiera szerszego kontekstu – wampirem okazuje się wszystko to, co wysysa życiową energię, inspirację i chęć do działania. Wampirem pierwszej klasy (demonem pierwszej klasy – jakby powiedział Witkacy) w powieści jest jednak Daisy – zabiera duszę i prowadzi do obłędu.

W rekwizytorium spirytystycznej grozy rozgrywa się nie tylko romans Zenona i Daisy. Pisarz uwikłany zostaje jeszcze w dwie relacje z kobietami, które reprezentują zupełnie odmienne postawy i charaktery. Pierwszą jest Betsy – młoda, naiwna dziewczyna, zupełnie zakochana w Zenonie. Betsy i Zenon są narzeczeństwem i w najbliższej przyszłości planują ślub. W ich relację wkrada się nie tylko demoniczna Daisy, ale też Ada – dawna niespełniona miłość Zenona. Mimo że Zenon i Ada spędzili ze sobą tylko jedną noc ten zakochał się w niej do tego stopnia, że gotów był dla niej na każde szaleństwo. Niestety kobieta odrzuciła jego zaloty. Jednak po dziesięciu latach wróciła, wraz z córką Zenona i wyznaniami gorącej miłości. Zenon zostaje postawiony przed wyborem, który okazuje się dla niego niełatwy – nie wie którą kobietę wybrać: czy ulec magnetyzmowi Daisy, spełnić obowiązek i dane słowo Betsy, czy zostać z Adą. A czytelnikowi ostatecznie pozostają domysły co do ostatecznego wyboru Zenona, bo Reymont zakończył powieść dość niejasno i zagadkowo.

          Kończąc książkę można jednocześnie dojść do wniosku, że nie każdy flirt pisarza z innym gatunkiem można zaliczyć do udanych. „Wampira” czyta się raczej jako ciekawostkę, a nie jako perełkę z gatunku powieści grozy. Zwłaszcza, że momentami bywa bardziej śmiesznie niż strasznie. Czyta się jednak szybko i przyjemnie. 


W. S. Reymont, Wampir, Książka i Wiedza, Warszawa 1986.

wtorek, 5 marca 2013

O góralach, ceprach i przygodach tatrzańskich


        Rzadko zdarzają się książki, które podczas lektury wywołują uśmiech na twarzy nie znikający od pierwszych stron aż po ostatnie kartki. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy okazało się, że do takich książek z całą pewnością mogę zaliczyć powieść Wojciecha Kuczoka „Spiski”. Przeczytawszy „Gnój”, książkę przytłaczającą, ponurą i dość pesymistyczną, po „Spiskach” spodziewałam się nie tyle kontynuacji tematu, ale na pewno podobnego klimatu i kolejnej ważkiej tematyki. Tymczasem otrzymałam powieść przygodową, przyprawioną humorem, rozgrywającą się w przestrzeni górskich widoków, w świecie jakby poza czasem i na styku mitu z rzeczywistością.

Wczytawszy się jednak głębiej w tekst nie można nie zauważyć, że aspekt czasowy jednak nieco wpływa na góralski świat. Donośnym echem odbijają się w górskiej przestrzeni wydarzenia sportowe czy przemiany ustrojowe. Dzieje się to za sprawą turystów, którzy licznie przybywają w góry i na kwatery góralskie. Napływ ten przypomina trochę młodopolską chłopomanię, jednak próby bratania się ceprów z góralami dla tych pierwszych mają często komiczny koniec, a to w postaci niedotrzymywania kroku w piciu wódki, zbałamuceniu córki przez dorodnego górala, czy uwięzieniu w drewutni pod zarzutem sprowadzenia na góralską wioskę nieszczęścia.

Mimo wszystko pozaczasowość ma swój oddźwięk w postaci zabobonnych wierzeń, atawistycznych zachowań i legend, których wiarygodności nikt z miejscowych nie kwestionuje. Górale tkwią w swoim świecie sprzed wieków i żaden rozwój techniki nie przybliża ich do postępu myślowego. W powieści Kuczoka ukazani są jako pierwotny lud, zawsze skory do bitki i wypitki. Można dyskutować czy takie obrazowanie jest krzywdzące, albo wręcz przeciwnie – z dużą dozą sympatii i humoru ukazuje górali jako pełnych energii i życia osobników. Jednak niezaprzeczalnym faktem pozostaje, że pokazani zostali w sposób barwny, przykuwający czytelniczą uwagę i budzący emocje. Dodatkowo daje się przecież wyczuć, że historia dąży raczej do groteski i satyry niż rzeczywistego obrazowania.

Właściwie w „Spiskach” „obrywa się” nie tylko góralom, ale i ceprom. Wkraczając na autochtoniczne tereny góralskie, wkraczają jednocześnie w inny świat, w którym muszą się odnaleźć. A jak to w takich przypadkach bywa, próby dostosowywania się bywają czasem nieudolne i komiczne.

Świat powieści Kuczoka miesza nie tylko mit z rzeczywistością, ale koreluje ze sobą także świat snu i marzenia z życiem. Narrator ubarwia relację niemalże z mitomańską konsekwencją: a to poprzez opowieść o spółkowaniu z kilkuosobowym chórem dziewic, historię o orgii widzianej w epicentrum górskiej mgły, czy epizod o góralach porastających mchem. Opowieści te nie tylko dodatkowo ubarwiają powieść, ale też mają na celu uwiarygodnienie mitu góralszczyzny jako obszaru niezwykłego i baśniowego, na którym możliwe są najbardziej niewiarygodne przeżycia.

Nie byłoby jednak tego świata, gdyby nie język powieści. Kuczok po raz kolejny udowadnia niezwykłą pod tym względem świadomość. Język to jednak niezaprzeczalny atut nie tylko „Spisków”, ale całej twórczości Kuczoka. Autor operuje słowami wykorzystując nie tylko ich bogactwo, ale też podwójne znaczenia, co daje w efekcie ciekawe gry językowe. W warsztacie pisarza sprawność językowa to cenny atut, bo sprawia, że nawet najmniej wyszukana tematyka nabiera blasku (vide: Schulz). W przypadku Kuczoka dodatkowo rozbudza czytelniczą ciekawość, która sprawia, że chce się czekać na kolejną jego książkę. 


W. Kuczok, Spiski. Przygody tatrzańskie, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.




Recenzja: W. Kuczok, "Gnój"

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wojciech Kuczok: „Gnój”


          Przemoc w rodzinie to trudny temat. Zwłaszcza jeśli obiektem przemocy staje się najbardziej bezbronny jej członek czyli dziecko. Literatura jednak porusza takie tematy, a książka Wojciecha Kuczoka pt. „Gnój” pokazuje, że ten trudny temat można przedstawić nie tylko w sposób poruszający najbardziej wrażliwe struny odpowiadające za empatię i pewien rodzaj litości, ale też, że historię dziecka poddanego przemocy domowej można opowiedzieć przyprawiając ją dozą humoru. I pod takim kątem starałam się książkę Kuczoka czytać. Powieść Kuczoka to nie tylko rodzinny dramat, mimo że taki rodzaj odczytu narzuca się od pierwszych stron części zatytułowanej „Wtedy”, ale to również tragikomedia rodzinna z ojcem w roli głównej.

          Zanim jednak poznajemy starego K., tak nazywa ojca główny bohater i jednocześnie narrator powieści, przyglądamy się jego genealogii rodzinnej. Rodzina starego K. przed wojną aspirowała do wyżyn społecznych. Jednak na wybudowaniu domu przez ojca starego K. i planach matki o zatrudnieniu służby aspiracje rodziny musiały poprzestać. Wybuchła wojna, a po jej zakończeniu rodzinę K. ledwo było stać na utrzymanie dwupiętrowego domu, toteż parter został odsprzedany obcym ludziom, którzy ze względu na pochodzenie spotykali się raczej z pogardą ze strony swoich nowych współlokatorów – matka starego K. zupełnie ignorowała obecność nowych mieszkańców domu, okazując im w ten sposób swoją wyższość.

             I mimo, iż narrator zauważa, że stary K. nie spotykał się z przemocą ze strony swojego ojca oraz, że w historii rodziny nie ma żadnych śladów, które miałyby jakikolwiek wpływ na sadystyczny charakter starego K., to jednak nie sposób nie powiązać pierwszych doświadczeń starego K. i wpływu jego rodziny na to kim stał się w dorosłym życiu. Przede wszystkim niespełnione ambicje rodzinne co do wyrwania się z nizin społecznych musiały jednak mieć wpływ na osobowość K. Z relacji syna wynika, że stary K. był mimo wszystko człowiekiem ambitnym, aspirował zawsze do rzeczy wielkich, ponadto miał poczucie, że jest człowiekiem lepszym od innych – ambicja i wyższość, te cechy z pewnością wyniósł z rodzinnego domu.

              No tak, ale co ma ambicja i poczucie wyższości do stosowania przemocy wobec własnego dziecka. Okazuje się, że w przypadku starego K. ma bardzo dużo. Mimo, że narrator-dziecko przedstawia ojca jako tyrana stosującego kary cielesne zamiennie z psychicznym terrorem, to nie sposób w tej relacji nie zauważyć także innego charakteru K. Jest to osobowość, która przy takich cechach jak ambicja i poczucie wyższości nie jest w stanie zrealizować się na żadnym polu. To życiowy nieudacznik, który kompleksy wynikłe z braku dowartościowania ego, leczy tłukąc dzieciaka w poczuciu, że właśnie w ten sposób posiadł jakiś rodzaj władzy nad innym człowiekiem. W rzeczywistości to żałosny typ, niespełniony malarz, który nie może liczyć nawet na szacunek swojej żony.

              Jest więc tragedia. A co z komizmem? Śmieszność to przede wszystkim komizm w kreacji postaci starego K. Chociaż w tym miejscu należałoby także wspomnieć o rodzeństwie K. – siostrze-dewotce oraz bracie starym kawalerze. Obie te persony to postaci też w jakimś sensie psychicznie skrzywione, oddane jednak w powieści dość humorystycznie. Wracając jednak do starego K., jego śmieszność przejawia się często w prostych czynnościach z życia codziennego: szorowanie zębów do krwi uważa za oznakę ich zupełnego wyczyszczenia, syna w czasie choroby leczy swoistego rodzaju muzykoterapią puszczając mu płyty z muzyką poważną (którą oczywiście syn znienawidzi do końca życia), chcąc zrobić dziecku niespodziankę przynosi petardy, które okazują się niewypałami (nie dość, że sytuacja sama w sobie jest komiczna, to pokazuje, że nawet zrobienie dziecku zwykłej niespodzianki okazuje się dla K. przedsięwzięciem nie na jego miarę), K. próbuje także swoich sił w wyborach samorządowych – klęska zamiast nauczyć go pokory staje się oczywiście pretekstem do oskarżania innych za własną porażkę. Istna tragifarsa rodzinna, w której najsłabszym ogniwem okazuje się stary K. Nie bezbronne dziecko, które w końcu opuszcza rodzinny dom, ale właśnie słaby, głupi, niespełniony i żałosny stary K. Szkoda tylko, że piekło jakie K. zgotował chłopcu nie da się całkowicie wymazać z pamięci i zawsze gdzieś ten cień rodzinnego domu jednak do chłopca wraca.  

Co natomiast z tytułem? Interpretacja raczej nie nastręcza wielu trudności. Chłopiec już w życiu dorosłym ma sen, który często do niego powraca. W jego rodzinnym domu pękają rury kanalizacyjne, a ich zawartość zalewa wszystkie pomieszczenia. Gnój i smród to metafora skrywanych wśród czterech ścian rodzinnych brudów, takich jak np. rodzinna przemoc. Nie da się jednak skrywać ich w nieskończoność, prędzej czy później wypłyną niepowstrzymanym strumieniem.

Ale w powieści gnój funkcjonuje także jako obelga. Chłopiec często słyszy ją rzucaną pod swoim adresem. Gnojem określa także żona starego K. I chyba to jedna z adekwatniejszych interpretacji tytułu. Bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto własne kompleksy leczy w tak słaby sposób jak stosowanie przemocy wobec własnego dziecka?


W. Kuczok, Gnój, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2004.

piątek, 15 lutego 2013

Czesław Miłosz: „Widzenia nad Zatoką San Francisco”


         Istnieją przynajmniej dwie strategie literackie, za pomocą których można opowiedzieć o doświadczeniu lub przestrzeni akcentując nowość i świeżość opisywanego zjawiska. Pierwsza strategia to opowieść z perspektywy dziecka, która każdemu doznaniu dodaje nie tylko odcienia czegoś zupełnie nowego, ale też ukazuje je w perspektywie tajemnicy, bo nowe często jest też zagadkowe. Natomiast druga strategia to narracja prowadzona z punktu widzenia przybysza. Taka opowieść oprócz pierwiastka nowości zawiera także aspekt porównawczy, ponieważ przybysz często nową przestrzeń konfrontuje z miejscem, z którego przybył. Czesław Miłosz bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z zalet obu tych strategii. Pierwszą posłużył się w autobiografizowanej powieści „Dolina Issy”, drugą natomiast wykorzystał w tomie esejów „Widzenia nad Zatoką San Francisco”.

Geneza książki jest następująca: rok 1960, Czesław Miłosz otrzymuje od Uniwersytetu Kalifornijskiego zaproszenie, na które odpowiada i przybywa na uczelnię. Po kilku miesiącach zostaje wykładowcą na stanowisku profesora języków i literatur słowiańskich. Efekt jest taki, że Miłosz zostaje w Stanach na stałe. Wydane w 1969 roku „Widzenia na Zatoką San Francisco” są eseistycznym podsumowaniem dziewięcioletniego pobytu w Kalifornii, ale też obrazem społeczno-mentalnej Ameryku lat sześćdziesiątych.

Oprócz eseistycznego charakteru utworu można także wydobyć z niego cechy reportażowe:

„Książka ta jest z pozoru reportażem europejskiego obserwatora, który znalazł się w Ameryce, ściślej w Kalifornii, w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku”.

Z pozoru, ponieważ:

„W rezultacie zamiast reportażu otrzymujemy wyprawę w głąb siebie, wewnętrzny portret kogoś, komu wypadło żyć w epoce globalizacji i pierwszego lądowania człowieka na Księżycu”.

Ale nie tylko. „Widzenia nad Zatoką San Francisco” to świadectwo dużej erudycji przejawiającej się w analizowaniu kwestii religijno-społecznych oraz przywoływaniu kontekstów historyczno-literackich. Miłosz opowiada także o człowieku i jego miejscu względem przyrody, o tym jaki wywiera ona wpływ na człowieka i jak cudownym jest zjawiskiem, w którym odzwierciedlają się wszystkie ludzkie emocje:

„Jak to jest, że obrazy Natury zdają się zawierać w sobie barwy naszych wzruszeń i namiętności, że bywa ona pogodna, groźna, uśmiechnięta, ponura, dobrotliwa, łaskawa, żałobna?”.

Od takich stwierdzeń już tylko krok do snucia rozważań na temat istoty symbolizmu w poezji, które oczywiście autor snuje.

Snuje także rozważania o człowieku jako jednostce umasowionej przez reklamę i komercjalizację. W rozważaniach tych jest dość podobny do Gombrowicza i jego teorii o człowieku jako istocie zniewolonej przez formę:

„Zewsząd, z telewizji, z pism ilustrowanych, z filmu, z ogłoszeń przy szosach, celuje we mnie zachęta do zdrowia i szczęścia, jak mam się myć, odżywiać, ubierać, jest przedmiotem czyjejś troski i muszę rozpoznawać siebie w niezliczonych kroczach zalecających najbardziej elastyczny slip, w piersiach przybranych w najponętniejsze bra, w muskulaturze ramienia natartego najlepszą oliwą”.

     „Widzenia nad Zatoką San Francisco” to wieloaspektowa książka. Jest zarówno zapisem jednostkowego doświadczenia, jak i próbą zobaczenia tego doświadczenia w szerszym kontekście i zuniwersalizowania go, czyniąc tym samym owo doświadczenie charakterystycznym rysem osobowości intelektualisty umiejscowionej w określonym czasie i miejscu.


Cz. Miłosz, Widzenia nad Zatoką San Francisco, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.



     

poniedziałek, 11 lutego 2013

Księga dzieciństwa: Karol Maliszewski, „Manekiny”


Karol Maliszewski w jednym z wywiadów powiedział: „Wszystko jest w dzieciństwie, klucz do człowieka w całej okazałości. Stamtąd jakaś siła wciąż pociąga za sznurki. Rzecz polega na nazwaniu tego, na określeniu się względem tego, w tym sensie trzeba mieć pomysł nie tylko na dzieciństwo (jak je po latach nazwać, zrozumieć), ale też na wszystko, co przeżyte”. Szukając genezy powieści „Manekiny” można z pewnością odnaleźć ją w powyższych słowach. Jest to książka na wskroś przesiąknięta dzieciństwem i próbami zdefiniowania zdarzeń z tej epoki, opowiedzenia o nich, a przez to próba zrozumienia siebie wtedy i dziś.

Jaki pomysł na opowiedzenie o swoim dzieciństwie ma Karol Maliszewski – poeta, pisarz, krytyk literacki? Już od pierwszych stron powieści czytelnik nie ma wątpliwości, że autor posłużył się w tym przedsięwzięciu materią sobie najbardziej znaną, czyli literaturą. Prowadzona narracja prawie stale odsyła czytającego do kontekstów literackich. Mamy tu flirt z Iwaszkiewiczem, odniesienia do „Akademii Pana Kleksa”, nawiązania do historii Frankensteina, czy motyw z powieści Alfreda Kubina „Po drugiej stronie”. Najważniejszym kontekstem jest jednak proza Brunona Schulza, od którego wywodzi się także tytuł utworu Maliszewskiego.

Bohaterem prozy Schulzowej, wokół którego skupia się prowadzona narracja, jest ojciec. Nieszkodliwy szaleniec przekonany o swoich demiurgicznych mocach, hodujący na strychu ptaki, jest przedmiotem fascynacji syna-narratora w „Sklepach cynamonowych”. Snując swoje traktaty o manekinach otwiera przed chłopcem nieograniczone obszary wyobraźni, intryguje go i pociąga. Do tego stopnia, że chłopiec poniesiony własną imaginacją jest w stanie uwierzyć, że ojciec ostatecznie przemienia się w karakona.

Również powieść Maliszewskiego oparta jest na napięciu między ojcem i synem. Początek powieści to zarysowanie charakteru tej relacji, opartej przede wszystkim na kontraście w postrzeganiu świata i poglądu na życie. Ojciec rozpoczyna od parafilozoficznego wykładu na temat życia i zdawałoby się, że powieść w opisie relacji ojciec-syn będzie miała podobny charakter do kreacji Schulza. Szybko jednak okazuje się, że tak nie jest. Ojciec w prozie Maliszewskiego, to nie tylko bohater, ale przede wszystkim anty-bohater. Podobnie jak u Schulza jest naznaczony szaleństwem, tylko, że tu szaleństwo objawia się poprzez alkoholowy amok, w czasie którego sypią się obelgi, a Karol (takie imię nosi narrator) wraz z braćmi próbuje powstrzymać ojca przed atakami agresji na matkę. Zamiast sklepów cynamonowych mamy tu sklepy monopolowe, a Sanatorium Pod Klepsydrą, w którym przebywał ojciec wykreowany przez Schulza, mamy szpital leczący z uzależnień.

Reakcją Karola na otaczającą go rzeczywistość jest literatura, pierwsze próby prozatorskie, ale przede wszystkim świat wyobraźni, który pozwala mu tworzyć i ożywiać manekiny składane z części pochodzących z krawieckiego warsztatu ojca. To zamiłowanie do materii nieożywionej, rupiecia i demiurgiczne poczynania, jest również oczywistym nawiązaniem do świata Schulzowej prozy.

Cóż jeszcze z prozy Schulza mamy w prozie Maliszewskiego? Literackie nawiązania do dwóch bohaterek Schulzowych opowiadań. Jedną z nich jest niedorozwinięta dziewczynka o imieniu Jolka, która ma swój odpowiednik w „wariatce Tłuji” – obie naznaczone są jakąś witalną i czysto fizykalną mocą. Natomiast druga bohaterka to Lila, pierwsza miłość Karola, która swój odpowiednik ma w Biance, uosobieniu czystości, delikatności i pewnej eteryczności.

Na koniec warto zaznaczyć, że jednym z wątków w twórczości Schulza, a właściwie jej głównym tematem, jest księga i motyw jej poszukiwania. U Schulza okazuje się nią stary żurnal, szpargał, wycinki z gazet reklamujące np. szampon na porost włosów. Pobudzają one jednak wyobraźnię i na ich podstawie narrator snuje niezwykłą opowieść o Demonicznej kobiecie Magdzie Wang.

Co jest księgą u Maliszewskiego? Dzieciństwo składające się z urywanych wspomnień. Jakby powiedział Schulz - genialna epoka, w której zapisane są przeszłe, ale też obecne zdarzenia, bo ma ona wpływ na naszą teraźniejszość. Czy można się od niej uwolnić? Do końca chyba nie, ale można próbować ją oswajać poprzez opowieść o niej i próby zrozumienia, zdaje się odpowiadać bohater, ale i autor powieści „Manekiny”.

          Książkę Maliszewskiego można odczytywać przynajmniej na dwa sposoby: jako wariację na temat Schulza, oraz osobistą, czy może autobiografizowaną, historię o dzieciństwie wpisaną w kontekst literacki. I nie ma znaczenia, który sposób wybierzemy, bo oba to znakomita przygoda, czy to z literaturą, czy po prostu z literacką biografią.



K. Maliszewski, Manekiny, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

piątek, 8 lutego 2013

Andrzej Bursa: „Zabicie ciotki”


          Przeglądając bibliografię Andrzeja Bursy oprócz wielu wierszy, opowiadania fantastycznego, poematu i sztuki teatralnej można natrafić na jedyną w jego dorobku powieść. Utwór powstał w 1957 roku i nosi tytuł „Zabicie ciotki”. Jest to tekst naturalistyczny, z elementami turpizmu, ale też poprzez niejasną granicę między rzeczywistością, a snem wpisuje się w prozę nadrealistyczną.

O czym jest „Zabicie ciotki”? Przede wszystkim chcąc odpowiedzieć sobie na to pytanie należy rozgraniczyć w powieści dwie warstwy – płaszczyznę czysto fabularną oraz warstwę symboliczną. Fabuła dotyczy morderstwa jakiego dokonał na swej ciotce 21-letni student. Poznajemy go tuż po morderczym akcie, kiedy to opuściwszy mieszkanie, idąc bez celu ulicami miasta trafia do konfesjonału księdza, któremu zaczyna się spowiadać. Już od pierwszych kart powieści jesteśmy wprowadzeni w specyficzny styl opowiadania, a mianowicie opowieść o morderstwie językiem nieco groteskowym oraz ewokującym specyficznym poczuciem humoru. Komizm sytuacyjny jaki wywiązuje się między spowiednikiem, a spowiadającym się jest tylko preludium do dalszych perypetii. A któżby się tego spodziewał, przecież morderstwo to poważna sprawa. Gdyby chcieć jeszcze bliżej określić styl utworu można poszukać literackiego kontekstu zbliżonego sposobem prowadzenia narracji. I tu jako pierwszy nasuwa się zbiór opowiadań Witolda Gombrowicza „Bakakaj”.

Wracając jednak do warstwy fabularnej – w jaki sposób dokonuje się morderstwo? Ciotka prosi swojego siostrzeńca, aby ten przybił młotkiem gwóźdź do ściany na zawieszany obrazek. Gwóźdź zostaje przybity, ale młotek staje się także narzędziem zbrodni – student rozłupuje nim głowę ciotki. Zupełnie bez powodu, nawet nie w afekcie, po prostu bez żadnych emocji. Kolejne etapy akcji to próby pozbycia się trupa. I tu znów czytając o poczynaniach studenta nie sposób jest zachowywać powagę. Nieporadne piłowanie i odrąbywanie kończyn ciotki, próba rozkawałkowania ciała i spalenia go w kuchennym piecu – wszystko to spełza na niczym. Student nie potrafi pozbyć się ciała, a w dalszym toku opowiadania wywiązuje się nawet jakaś nic przywiązania do trupa i już nie wiadomo czy to trup uwiązał się studenta niczym bohater opowiadania Gombrowicza „Tancerz mecenasa Kraykowskiego”, czy to student pała jakąś nekrofilską sympatią do trupa.

Dziwna byłaby to opowieść, gdyby chcieć traktować ją literalnie i iść tylko po linii fabuły. Nie mniej ciekawa jest płaszczyzna symbolu, a że jest takowa świadczą o tym następujące fragmenty:

„Trup był dla mnie po prostu partnerem w hazardowej grze, w której wprawdzie nic nie miałem do wygrania, ale mogłem przegrać życie. Miałem nawet do niego pewien szacunek, jaki zwykle żywimy do silnego rywala”.

„- Jestem wyzwolony przez morderstwo – zawołałem – wyzwoloooonyyy...”

„To, że wszyscy dzień w dzień wyłupujemy oczy, łamiemy ręce i serca, to, że wszyscy chowamy w domach trupy, nie zwalnia mnie od prawnej kary”.

           Czym jest więc trup ciotki dla młodego studenta? Chociaż raczej należałoby zapytać czym (nie kim) jest ciotka dla studenta? To przeszkoda do samodzielności i rozpoczęcia życia na własną rękę. Ciotka jest kloszem, pod który kryje się jej siostrzeniec. Jej nadopiekuńczość zwalnia go z podejmowania samodzielnych decyzji i brania odpowiedzialności za własne życie. Stąd morderstwo ciotki jest swoistym wyzwoleniem, ale jak się okazuje samo morderstwo nie załatwia sprawy – trupa trzeba się jeszcze pozbyć. Czy studentowi to się udaje? Trochę tak i trochę nie. Pozbywa się trupa, ale za chwilę pojawia się kolejna przeszkoda... Czy pojawią się też nowe trupy? Nie wiadomo, bo Bursa tu już swą historię urywa, historię niby groteskową, przyprawioną czarnym humorem, ale z morałem, który równie groteskowo można wyrazić słowami, że niemal każdy skrywa jakiegoś trupa w swojej szafie...


A. Bursa, Zabicie ciotki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981.



sobota, 2 lutego 2013

Piasek jako więzienie w powieści Kobo Abe „Kobieta z wydm”


            Doskwierający żar słońca, lepki pot spowijający całe ciało i przyciągający drobiny piasku wżerające się w każdą szczelinę, zaczerwienione i podrażnione oczy, a do tego ograniczona, pozbawiona urozmaiconego krajobrazu, niemalże klaustrofobiczna przestrzeń jamy zasypywanej stale warstwami piasku. Tak pokrótce przedstawiają się warunki życia w przestrzeni, w której umiejscowił akcję swej powieści Kobo Abe – japoński prozaik, dramaturg i autor scenariuszy.

Powieść „Kobieta z wydm” została opublikowana w 1962 roku. Przetłumaczono ją na wiele języków i jest to najbardziej znana książka tego japońskiego twórcy. Tematyką wpisuje się w nurty egzystencjalne, natomiast warstwa opisywanych zdarzeń pozwala przypisać tę powieść w nurt prozy z pogranicza rzeczywistości i snu, w tym wypadku snu koszmarnego, z którego pragnie się jak najszybciej obudzić. Twórczość Kobo Abe porównywana jest także z prozą Franza Kafki, głównie przez podobne uwikłanie bohatera w serię irracjonalnych zdarzeń powodujących jednocześnie bunt i bezradność.

Niki Jumpei jest nauczycielem, który w wolnych chwilach poświęca się swojej pasji – wyszukiwaniu i zbieraniu nieznanych dotąd gatunków owadów. Korzystając z nauczycielskiego urlopu postanawia wybrać się na wyprawę poszukiwawczą na wydmy. Pewien, że warunki panujące na piaszczystym terenie musiały spowodować wykształcenie się specyficznych cech przystosowawczych wśród owadów, liczy na odnalezienie niesklasyfikowanego dotąd okazu, który zapewniłby mu miejsce w encyklopedii entomologicznej. Kiedy słońce zbliża się ku zachodowi postanawia spędzić noc w okolicznej wiosce. Miejscem noclegu okazuje się chata samotnej kobiety. Domostwo znajduje się w jamie okolonej ze wszystkich stron zsuwającym się piaskiem, a jedynym sposobem na uniknięcie zagłady jest conocne napełnianie nim koszy i podawanie ich mężczyznom z wioski, którzy przeznaczają go na sprzedaż.

Jednak pobyt mężczyzny w tym dziwnym domu, u boku dziwnej i pogodzonej ze swym losem kobiety, nie kończy się na jednej nocy. Poranek przynosi mu zaskakujące i niezrozumiałe odkrycie w postaci zniknięcia sznurkowej drabiny, po której zszedł poprzedniego dnia do domostwa kobiety. Odkrycie to powoduje początkowo zaskoczenie, które przeradza się w panikę i złość. Sytuacji nie poprawiają zdawkowe wyjaśnienia kobiety, która mimo wiedzy na temat sytuacji, w której znalazł się mężczyzna nie chce udzielić mu szczegółowych wyjaśnień. Liczy na to, że po kilku dniach mężczyzna w końcu sam zrozumie, po co się tu znalazł i, że nie ma już możliwości powrotu z tego miejsca.

Mężczyzna jednak nie rozumie, nie godzi się z tak bezprawnym traktowaniem, czuje się jak zaszczute zwierzę podstępem wpędzone do klatki. Kolejnym etapem jego zachowania jest bunt połączony z próbami wydostania się z jamy, w której jedynym sensownym zajęciem, bo umożliwiającym przeżycie, jest nieustanne napełnianie koszy piaskiem.

Powieść Kobo Abe można przypisać do gatunku powieści parabolicznej. Poprzez umiejscowienie bohatera w sytuacji bez wyjścia, którą jest jama pełna piasku, autor ukazuje uniwersalną sytuację egzystencjalną polegającą na zniewoleniu jednostki wbrew jej woli. Otaczające jamę piaskowe nasypy są niczym kraty więzienia, z którego nie można się wydostać. Nietrudno także w obrazie zasypywanego dołu dostrzec metaforę życia – z całym ekwipażem rytualnych czynności oraz dwiema charakterystycznymi postawami wobec niego: pokornej akceptacji (kobieta) i ciągłego buntu (mężczyzna). Natomiast biorąc pod uwagę cechę piasku, o której stale się wspomina w powieści, tj. nieustanny jego ruch, w obrazie zsypujących się jego warstw można dostrzec odniesienie do symbolu wciąż upływającego czasu, który podobnie jak piasek zasypujący i niwelujący formy, pochłania zdarzenia i ma moc pogrążania ich w niebyt.

Wracając jednak do bohatera powieści i jego postawy wobec rzeczywistości, w której się znalazł, należy zaznaczyć, że jego próby wydostania się z dołu nie do końca okazały się jałowe. Znalazł sposób, który umożliwiłby mu ucieczkę. Jednak sama świadomość możliwości opuszczenia jamy, uczucie, że w pewnym sensie uniezależnił się od mężczyzn z wioski, osłabiają jego czujność i snucie planu uwolnienia się odkłada na później.

          Zakończenie książki pozwala sądzić, że mężczyzna jednak został w wiosce. Ale z jakiego powodu? Czy próby ucieczki nie powiodły się? A może wystarczyła mu świadomość, że może uciec w każdej chwili i w ten sposób odnalazł jakąś namiastkę wolności, uczucie, że jednak ma wpływ na swój los nawet w tym dole-pułapce? Ale czy przez to dół przestał być więzieniem? Na te pytania autor nie udziela odpowiedzi. Książka jednak do zadawania takich pytań prowokuje. A warto je zadawać i szukać na nie odpowiedzi, bo jest to powieść o uniwersalnej sytuacji egzystencjalnej, która każdemu może okazać się bliska.


Kobo Abe, Kobieta z wydm, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.


wtorek, 29 stycznia 2013

Anatomia zbrodni w powieści „Z zimną krwią” Trumana Capote’a


       15 listopada 1959 roku w małym prowincjonalnym miasteczku Holcomb dochodzi do tajemniczej zbrodni. W brutalny sposób zostaje zamordowana rodzina miejscowego farmera cieszącego się wśród mieszkańców poszanowaniem i sympatią. Herbert Clutter – ojciec rodziny, zostaje odnaleziony ze skrępowanymi rękami, poderżniętym gardłem i strzałem w głowę. Jego żona i dwójka dorastających dzieci – siedemnastoletnia Nancy i piętnastoletni Kenyon, również zostali skrępowani i pozbawieni życia w ten sam sposób, wyłączając poderżnięcie gardła. Śledczy zajmujący się sprawą tej zaskakującej zbrodni od razu odrzucili motyw rabunkowy, gdyż Clutter, mimo znacznej majętności, nie trzymał żadnych oszczędności w domu. Dodatkowo mordercy nie zostawili żadnych znaczących śladów, które mogłyby rzucić cień podejrzeń na kogokolwiek z miejscowej ludności czy w ogóle wskazać jakikolwiek kierunek poprowadzenia śledztwa. Morderstwo wstrząsnęło nie tylko mieszkańcami miasteczka, miejscowymi stróżami prawa, ale też stało się o nim głośno w całych Stanach Zjednoczonych. Tajemnicza, brutalna, pozbawiona motywu zbrodnia przyciągnęła do Holcomb wiele osób zainteresowanych rozwikłaniem tej zagadki.

Tak pokrótce przedstawia się geneza powieści Trumana Capote’a pt. „Z zimną krwią”. Powyższa historia to doskonała kanwa, na której z powodzeniem można osnuć zaskakujący kryminał, tymczasem Capote pisząc powieść postanowił, z niezwykłą dbałością o każdy szczegół, oddać faktyczny przebieg morderstwa w Holcomb, decydując się na powieść reportażową.

Kilka słów o cechach charakterystycznych tej powieści. Przede wszystkim jest to książka, której charakter można określić jako panoramiczny. Autor obserwacyjny obiektyw skierowuje na każdy aspekt popełnionej zbrodni – poprzez opisy ofiar, ich umiejscowienie w społeczności miasteczka, opis zbrodni, charakterystykę zabójców, przebieg śledztwa oraz procesu, aż po egzekucję. Poszczególne sekwencje jako całość tworzą panoramę zbrodni z każdym jej istotnym szczegółem. To niezwykły atut tej książki, ale też świadczy to o znakomitym zmyśle obserwacji i dociekliwości autora, który jednocześnie z reporterską bezstronnością ukazuje obie strony tej tragedii – ofiary i ich oprawców.

Pierwszym akordem tej zbrodni jest oddźwięk jaki ma ona wśród mieszkańców spokojnego dotąd miasteczka. Po zdziwieniu i zaskoczeniu, jakie to morderstwo wywołało w pierwszym momencie, nadchodzi fala strachu i podejrzliwości. Mieszkańcy boją się, że podobna zbrodnia może się znów przytrafić, a jednocześnie z powodu niewykrycia sprawców boją się i podejrzewają siebie nawzajem.

Sprawcami okazuje się jednak dwójka recydywistów – Perry Smith i Dick Hickock. Mężczyźni nie mają zupełnie nic wspólnego z mieszkańcami miasteczka, a to, że akurat popełnili zbrodnię na rodzinie Clutterów okazuje się zupełnym przypadkiem i zbiegiem niefortunnych okoliczności. Potwierdzają to także ich zeznania, z których wynika, że moment zbrodni to ciąg licznych przypadkowych działań, których można było uniknąć. Jak na ironię również przypadek zrządził, że zostali schwytani.

       Oprócz wspomnianej wyżej wartości panoramicznego charakteru powieści, jako wartość dodatnią książki należy uznać także niezwykle dogłębne portrety psychologiczne dwóch morderców. Capote złożył na nie rozmowy z samymi sprawcami, relacje członków ich rodzin, oceny biegłych lekarzy psychiatrów współpracujących przy procesie oraz własne obserwacje zachowań oskarżonych podczas przebiegu procesu i egzekucji. Pokrótce na obraz morderców składa się patologiczne dzieciństwo, niespełnione ambicje, aspołeczne zachowania, niekontrolowane wybuchy agresji połączone z uprzedmiotowianiem obiektu ich celu.


        Na koniec warto zaznaczyć, że powieść Capote’a jest także głosem w sprawie sensowności kary śmierci. Mimo, że autor prowadzi swoją narrację w sposób obiektywny – oddaje głos zarówno oprawcom jak i ofiarom, to nie da się ukryć, że w głębszej warstwie utworu da się odczuć jego sprzeciw wobec takiej formy kary. Przede wszystkim kara śmierci często jest tu ukazywana jako forma zemsty. Nawet miejscowy szeryf prowadzący śledztwo wcale nie odczuwa ulgi w chwili egzekucji obu sprawców. Z kolei końcowa scena powieści ponownie skierowuje czytelnika na niesprawiedliwy los ofiar, których życie skończyło się gwałtownie 15 listopada 1959 roku. Tym samym autor daje do zrozumienia, że to co się wydarzyło w tym małym i prowincjonalnym miasteczku to tragedia, a sprzeciw wobec kary śmierci nie oznacza akceptacji patologicznych zachowań, kara śmierci jednak nie jest tu żadnym rozwiązaniem.  


T. Capote, Z zimną krwią, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2005.
    

czwartek, 10 stycznia 2013

Jonathan Carroll jako pisarz o wyobraźni bez granic (J. Carroll: "Cylinder Heidelberga")

          Jonathan Carroll znany jest przede wszystkim jako autor powieści "Kraina Chichów". To debiutancka  książka, w której pisarz od razu dał się poznać jako twórca łączący w swojej prozie elementy świata realnego z motywami fantastycznymi. Kreowanie rzeczywistości na zasadzie przenikania się ze sobą dwóch światów daje w efekcie przynajmniej dwie pośrednie cechy charakterystyczne tej prozy - z jednej strony jest to proza urzekająca bajkowością, jest to świat, w którym zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a ludzkie życzenia spełniają się jednym magicznym gestem; druga strona jest jednak mniej cudowna i baśniowa, to rzeczywistość osnuta grozą, bo elementy świata nierealnego to nie tylko różowa magia, ale też upiory i złe moce. Stąd Jonathan Carroll jest pisarzem, którego twórczość można zaliczyć do co najmniej dwóch nurtów - prozy fantastycznej oraz literatury o cechach gatunkowych horroru.


          Po "Krainie Chichów" przyszły kolejne powieści, m. in.: "Głos naszego cienia", "Kości księżyca", Śpiąc w płomieniu" czy "Dziecko na niebie". I poza miłymi dla ucha tytułami książki te łączy wiele cech wspólnych, co świadczy o skonkretyzowanej wizji pisarza na własną twórczość, ale też bywa czasem powodem ataków - autorowi zarzuca się, że w każdej kolejnej powieści trzyma się stale tych samych rozwiązań fabularnych. Mimo to nie da się ukryć, że jest to pisarz popularny i każda kolejna jego książka ma pozytywny odbiór na rynku czytelniczym.


             Poza powieściami Carroll ma w swoim dorobku także cztery zbiory opowiadań. Jednym z nich jest zbiór "Cylinder Heidelberga". Jak pisze wydawca:

"Jonathan Carroll, który dał się już poznać jako autor znakomitych opowiadań, w Cylindrze Heidelberga drąży wciąż niepokojące go problemy natury człowieka, miłości, śmierci i tego, co dzieje się po niej. A robi to w sposób, który przyprawia o dreszcz emocji".

Po części można się z tą konkluzją zgodzić. Dreszczyk emocji z pewnością można odczuć czytając te opowiadania. Natomiast nie wiem, czy nie za bardzo Carrollowi przypisuje się tu głębię w poruszaniu problemów egzystencjalnych. Jako przykład niech posłuży opowiadanie "Ryby z armaty", którego morał sprowadza się do prostego wniosku, iż będąc dorosłym zapomina się o marzeniach z dzieciństwa, a konfrontacja dziecinnych marzeń z obecnym dorosłym życiem może przyprawić o wybuch smutku i żalu. Czy Carroll rzeczywiście też drąży tak problem śmierci? Również wydaje mi się, że nie. Zaciera granicę między życiem i śmiercią, bohaterowie jego opowiadań przechodzą przez śmierć czasem tego faktu nawet nie pamiętając, dalej kontynuują swoje życie w niezmienionej formie, bądź zaczynają zupełnie nowe, ale głębszej refleksji o śmierci tutaj nie ma. Taki zabieg co najwyżej ma funkcję oswajającą z problemem śmierci, staje się ona w dosłownym sensie częścią życia bohatera literackiego, a tym samym niesie pocieszną wizję życia po życiu.


            Zostawiając więc tzw. ideową wymowę utworu warto się skupić na tym co jest faktycznym atutem prozy Jonathana Carrolla. Jest nią z pewnością nieograniczona wyobraźnia autora, która podsuwa mu zaskakujące i wciągające historie. Twórczość Carrolla to w literalnym znaczeniu odskocznia od rzeczywistości. Mając ochotę na książkę dającą chwilę oderwania się od codzienności, z powodzeniem można sięgnąć po jakąkolwiek powieść tego amerykańskiego pisarza. A jak pokazuje zbiór opowiadań "Cylinder Heidelberga" wyobraźnia pisarza nie jest ograniczona nawet faktem śmierci, a wręcz przeciwnie - śmierć to doskonały pretekst do opowiedzenia tego, co może kryć się za nią. Czasem kryje się kolejna historia, a czasem jest to wizja piekła, w którym każdy chciałby przebywać. I wydaje mi się, że na tym należałoby poprzestać, tzn. uznaniu Carrolla za znakomitego pisarza popularnego o nieograniczonej wyobraźni, snującego fantastyczne i wciągające historie z pogranicza dwóch światów. Bo doszukiwanie się głębszego sensu doprowadza do konkluzji, które z pewnością chętnie przejąłby Paulo Coelho.


Jonathan Carroll, Cylinder Heidelberga, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2001.
                       

niedziela, 6 stycznia 2013

Funkcja przestrzeni zamkniętej w powieści "Podróż w nieznane" Agathy Christie

          Agatha Christie jest z pewnością niekwestionowaną królową powieści kryminalnej. Przede wszystkim  imponujące wrażenie robi wkład ilościowy jaki pisarka włożyła w rozwój tego gatunku - jest autorką ponad dziewięćdziesięciu powieści. Stworzyła także dwie charakterystyczne postacie detektywów - Herkulesa Poirota i pannę Marple. Postaci te powtarzają się na kartach wielu jej powieści. Jednak poza wkładem ilościowym idzie także wkład oparty na charakterystycznych umiejętnościach prowadzenia dynamicznej akcji, pełnej zaskakujących rozwiązań, zwrotów oraz niespodziewanych zakończeń. Imponuje także pomysłowość w snuciu fabuły, która jednak często obfituje w powtarzające się motywy. Te z kolei składają się na cechy charakterystyczne stylu pisarki.


             Do motywów, na których Christie chętnie i bardzo często opiera swoje historie z pewnością należy zaliczyć umiejscawianie akcji w przestrzeniach zamkniętych. To doskonały pomysł jeśli chce się przedstawić psychologiczne gry między bohaterami i budować interakcyjne napięcie. Z drugiej strony autorka sama sobie  dodaje pewne utrudnienie - zabójca zawsze znajduje się w gronie osób zamkniętych w określonej przestrzeni i teoretycznie czytelnik może rozszyfrować sprawcę przed zakończeniem. Ale pisarka zwykle tak komplikuje intrygę, że lektura jej powieści i tak kończy się zaskoczeniem.  


             "Podróż w nieznane" to nietypowa powieść w pisarskim dorobku Agathy Christie. Na taki trop wskazuje już sam tytuł powieści, który każe się domyślać, że tym razem autorka otwiera przed swoimi bohaterami nieco przestrzeni. I tak jest w istocie, bohaterowie tej powieści dużo podróżują, różnymi środkami lokomocji i bywają w różnych miejscach. Zamknięte przestrzenie jednak i tutaj występują i mają wpływ na zachowania poszczególnych postaci.


              Ale co jeszcze składa się na inność tej powieści względem pozostałych książek autorstwa Christie? Przede wszystkim aspekt gatunkowy. "Podróż w nieznane" to raczej powieść sensacyjna z wątkiem kryminalnym, niż klasyczny kryminał. Trup jest, ale pojawia się na końcu książki. Akcja od początku opiera się natomiast na wątku poszukiwań zaginionego naukowca. Okoliczności zaginięcia są bardzo zagadkowe, ponieważ prowadzący śledztwo detektyw Jessop nie ma żadnych poszlak wskazujących na charakter zniknięcia naukowca. Wie tylko, że w różnych częściach świata dochodzi do podobnych zaginięć młodych i obiecujących naukowców. Ponadto dość ciekawie przedstawia się fakt, że pisarka wplotła w powieść wątek romansowy. To interesujące, zważywszy na fakt, że uważała, iż miłość to nie temat powieści kryminalnej, lecz obyczajowej. 


                Wracając jednak do meritum: czym są i jakie mają funkcje przestrzenie zamknięte w tej powieści? Pierwszą taką przestrzenią jest gabinet detektywa Jessopa, do którego prowadzi labirynt mylących korytarzy i pokoi. W tym miejscu warto dodać, że labirynt, to kolejny ulubiony motyw Agathy Christie. Gabinet Jessopa to miejsce, w którym detektyw prowadzi przesłuchania. Labirynt ma za zadanie nieco zdekoncentrować przesłuchiwaną osobę, tak aby błądząc poczuła się niepewnie. Z takiej osoby według detektywa łatwiej jest wyciągnąć istotne informacje, bądź zaobserwować znaczące zachowania. Jak już wspomniałam, bohaterowie "Podróży w nieznane" dużo podróżują. W zamkniętych przestrzeniach jakimi bywają środki lokomocji nawiązują różne, zdawałoby się przypadkowe, znajomości. Jednak najbardziej istotną przestrzenią zamkniętą w powieści jest pewna baza, którą nazywa się Jednostką. To miejsce przypominające trochę dystopijną rzeczywistość. Z pozoru pełne luksusu, doskonałych warunków do twórczej pracy, w rzeczywistości jest miejscem przymusowych badań, inwigilacji - bohaterowie czują, że są podglądani i podsłuchiwani, a przede wszystkim jest to miejsce odcięte od reszty świata, kto raz się tu znalazł nie może liczyć już na powrót do normalności. W warstwie problemowej zastosowanie motywu przestrzeni zamkniętej o cechach zniewalających jednostkę ludzką jest doskonałym pretekstem do ukazania mechanizmów zachowania się wobec zniewolenia. I mamy tu takie zachowania jak akceptacja, próba zorganizowania sobie świata na warunkach jakich dopuszcza Jednostka, czy próba życia w Jednostce z jednoczesną świadomością bezsensu, a tym samym wewnętrznego cierpienia. Ale są tu też osoby, które się buntują i planują ucieczkę. Co równie ciekawe, osoby, które się w tej zamkniętej przestrzeni znalazły nie zostały tu sprowadzone siłą, lecz doprowadzono je w bardziej subtelny sposób. Wykorzystano ich cechy osobowościowe takie jak chęć zarobienia dużych pieniędzy, idealizm, uczucia, ale też faszystowskie skłonności. Każdy z nich posiadał określoną wizję świata, którą twórcy Jednostki postanowili zaspokoić.


             I wszystko pięknie. Ale to Agatha Christie, a nie Orwell. Czytelnik musi zostać zaskoczony. Okazuje się, że w tej powieści nigdy nie można być do końca pewnym kto jest kim i czy, aby na pewno kierują nim jego naturalne pobudki. Chyba nie zdradzę zbytnio rąbka tajemnicy jeśli powiem, że powieść obfituje w zmiany tożsamości, a te z kolei zmieniają też warstwę interpretacyjną. Resztę natomiast doczytajcie sami, bo to przede wszystkim ma być powieść służąca rozrywce. A przy szpiegowsko-sensacyjnej "Podróży w nieznane" można się dobrze bawić.  


Agatha Christie, Podróż w nieznane, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008.

INNE RECENZJE KSIĄŻEK AGATHY CHRISTIE: